sobota, 28 lipca 2012

Dzień 16,
Niedziela, 29 lipca 2012

Kamping w Przeworsku (PL) 4355 km – Wrocław i okolice (PL) ~ 5000 km.

Pierwszy kamping z prawdziwego zdarzenia, czyli toalety, prysznice z gorącą wodą, wifi, wysokie drzewa dające cień i przede wszystkim restauracja ze śniadaniem.
Wyspaliśmy się, zjedli jajecznicę, napili się kawy z ekspresu, capuccino lub herbaty w filiżance i ruszamy na ostatni etap. Obiady już w domu.

Dzień 15,
Sobota, 28 lipca 2012

Motel przydrożny w Letczewie (Letyczowie) (UA) 3915 km – kamping w Przeworsku (PL) 4355 km

Wydarzenie dnia: Lwów

Wczesnym rankiem opuściła nas Ida, która samotnie pognała prosto na Mazury, gdzie z motocykla ma przesiąść się na żaglówkę. Z jej sms-ów wiemy, że pokonała tego dnia 666 km i nocowała w okolicach Warszawy.
My po śniadaniu ruszyliśmy swoją drogą. Asfalt na Lwów to podobno najgorszy odcinek w całej Ukrainie: koleiny, wyboje, fałdy, dziury. Motocykl podskakuje, zawieszenie co chwila dobija do końca, wzrok nieustannie śledzi nierówności. Nie ma czasu podziwiać widoków.
We Lwowie byliśmy w południe. Znów powiało Europą. Zaczęliśmy od Cmentarza Łyczakowskiego i Cmentarza Orląt Lwowskich. Ledwo podjechaliśmy na parking, zjawiła się tutejsza Polka i zaoferowała swoje usługi jako przewodniczka. Akurat mieliśmy taki sam pomysł, więc zatrudniliśmy ją na 1,5 godziny. Wyszedł z tego ponad 2-godzinny spacer po pięknej starej nekropolii ilustrowany opowieściami o pochowanych tu Polakach. Na finał mocny akcent – Orlęta. Cmentarz jest pięknie odrestaurowany i utrzymany. Rzędy jasnych jednakowych krzyży z tabliczkami z nazwiskami poległych (nierzadko młodych ludzi) robią duże wrażenie.
Zmęczeni upałem i trasą po cmentarzu poszliśmy do restauracji na barszcz, pielmieni, czienachy i inne ukraińskie dania. Stamtąd po krótkiej przejażdżce po niemiłosiernie krzywych lwowskich brukowanych ulicach dotarliśmy do centrum i spacerkiem przeszliśmy na Rynek. Po drodze zjedliśmy lody i cyknęliśmy sobie fotkę przy figurze Artemis.
Po wyjeździe z miasta równiuteńkim, zrobionym na Euro 2012 asfaltem w niecałą godzinkę dotarliśmy na granicę ukraińsko-polską. Godzina w kolejkach do różnych okienek, gdzie funkcjonariusze wklepują dwoma palcami w komputery w kółko te same dane.
Do Polski wjechaliśmy po ciemku i po ok. 50 km zajechaliśmy na kamping w Przeworsku. Tu przy stole pod parasolem opróżniliśmy półlitrówkę, która przejechała z nami w bagażu całą trasę.
Dzień 14,
Piątek, 27 lipca 2012

Cypelek na jeziorem k. Jużnoukraińska (UA) 3495 km – motel przydrożny w Letczewie (Letyczowie) (UA) 3915 km

Dzień bez większych wydarzeń. Chłopaki w nastroju do żartów, zaczęli sobie przyczepiać do motocykli różne przedmioty: kępkę siana, dziecinną łopatkę do piasku. Było trochę śmiechu.
W pewnym momencie przez niewyraźne oznakowanie zgubiliśmy drogę, ale po paru km zawróciliśmy.
Po raz pierwszy też, po kilkunastu suchych dniach, w czasie jazdy złapał nas deszcz. Akurat wjechaliśmy do Letczewa i tu żarty się skończyły. Ida przejechała skrzyżowanie na czerwonym świetle i zatrzymał ją patrol ukraińskiej drogówki. Mandat 500 hrywien albo „podzielimy się po połowie” – policjant postawił sprawę jasno. Nie poddaliśmy się i po długich negocjacjach odjechaliśmy z pouczeniem, że na czerwonym przejeżdżać nie należy.
Mieliśmy już jednak dość i zaraz za miasteczkiem znaleźliśmy motel, gdzie za równowartość niezapłaconego mandatu wynajęliśmy apartament i pokój ze spaniem dla wszystkich. Burdelowe światełka w pokojach były gratis.

piątek, 27 lipca 2012

Dzień 13,
Czwartek, 26 lipca 2012

Pole namiotowe w Sewastopolu (UA) 2980 km – cypelek na jeziorem k. Jużnoukraińska (UA) 3495 km

Mimo upału postanowiliśmy pokonać jak największy dystans. Pobudkę zarządziliśmy o 6, przed 8 wyjechaliśmy. Przed południem jechało się świetnie, później wraz ze wzrostem temperatury było gorzej. Mimo to ponad 500 km to dobry wynik.

Jazda przez Ukrainę jest dość monotonna. Płasko, wzdłuż drogi pola słoneczników i co chwilę stragany, na których miejscowi sprzedają płody ziemi: arbuzy, melony, pomidory, cebulę i inne warzywa. Miejscowości z reguły leżą obok głównych szlaków, więc też nie da się ich obejrzeć. Ponadto trzeba cały czas uważać na mocno nierówną nawierzchnię.

Późnym popołudniem znaleźliśmy porośnięty rachitycznymi krzakami i pokryty gęsto krowimi plackami cypelek, gdzie rozbiliśmy namioty. Niestety woda w jeziorze zakwitła, więc z większej kąpieli musieliśmy zrezygnować.
Do Przemyśla zostało nam ok. 750 km. Chcemy ten dystans pokonać w dwa dni, sobotnie popołudnie spędzając na zwiedzaniu Lwowa. 
Dzień 11, 12
Wtorek 24, Środa 25 lipca 2012

Kamping w Koktebel (UA) 2760 km – dzikie pole namiotowe w Sewastopolu (UA) 2980 km

Wydarzenie dnia: Jałta

Znów upał od wczesnych godzin rannych, ale nie ma zmiłuj. Wbijamy się skóry i kombinezony i ruszamy w stronę Jałty. Ponad sto km przez schodzące prosto do morza góry: podjazdy, zjazdy, serpentyny. Nierówna nawierzchnia i dość spory ruch. No i fale gorącego powietrza uderzające w nas co chwilę. To było chyba najtrudniejsze sto km na naszej wyprawie.
Ida, która rano czuła się kiepsko, postanowiła zostać na kampingu i razem z Grzesiem wyruszyć trochę później. Dogonili nas dopiero w Jałcie.
W mieście zaparkowaliśmy blisko centrum, przebraliśmy się w krótkie spodenki i klapki i ruszyliśmy na bulwar nadmorski.

Powitał nas Lenin, patrzący z góry na tłumy spacerowiczów otaczające stragany z muszelkowym badziewiem i łakociami. Dalej było trochę śródziemnomorskiej roślinności i nowoczesnych apartamentowców z widokiem na morze.

Pod Leninem chłopaki znów zrobili „Świebodzin” a Marcin pożyczył od miejscowych chłopaków deskorolkę i wykonał kilka popisowych tricków.
Późnym popołudniem ruszyliśmy w stronę Sewastopola. Jak zwykle dojechaliśmy po zmroku i poszukiwanie miejsca na noclegu odbywało się po ciemku. I tym razem się nam poszczęściło: rozbiliśmy się w wielkim opuszczonym sadzie. Drzewa dawały cień a do plaży było 200 m. Blisko był też bulwar z knajpami, sklepami, straganami i dyskotekami, dudniącymi do wczesnych godzin rannych.
Następnego dnia rano poszliśmy na plażę i tam na leżakach, w cieniu pod baldachimem byczyliśmy się cały dzień. Po piwo i inne napoje wystarczyło zrobić dwa kroki, tyle samo było do ciepłego morza.
Wieczorkiem podjęliśmy trud zwiedzenia miasta. Najpierw busikiem do przystani, potem promem na drugi brzeg zatoki, w ok. 20 min. znaleźliśmy się w centrum na bulwarze. Znów mnóstwo spacerowiczów, poza tym kilka pomników sławiących bohaterów kolejnych sewastopolskich batalii i jak zwykle stragany.

Przyjemną odmianę stanowiły grające na żywo zespoły. Przebój Zombie grupy Cranberries w wykonaniu miejscowego Koornaga porwał publiczność i napełnił ich kapelusz datkami.
Płynąc promem przez zatokę mijaliśmy chyba z pół rosyjskiej Floty Czarnomorskiej z niszczycielem Moskwa na czele.
Dzień 7, piątek 20 lipca 2012

Kamping nad jeziorem Jałpug  (UA) 1930 km – kamping w Morskoje nad Morzem Czarnym (UA) 2240 km.

Wydarzenie dnia: Odessa

Po porannej kąpieli w ciepłym jeziorze ruszyliśmy w stronę Odessy.

W mieście zaczęliśmy od słynnych schodów, na których Sergiusz Eisenstein nakręcił scenę z wózkiem dziecinnym, zamieszczoną w filmie „Pancernik Potiomkin”.
Po schodach dotarliśmy do banku, który wyglądał jak urząd służby bezpieczeństwa z lat 80. Wymieniliśmy dolce na hrywny i ruszyliśmy w miasto. Ładne bulwary wysadzane platanami, sklepy znanych marek modowych i knajpy z ogródkami – tak wygląda centrum.

Miasto wygląda na dość zadbane, obok ładnego gmachu opery jest skwer dla spacerowiczów. Niestety, taniej dobrej restauracji nie znaleźliśmy. Po obejściu kilkunastu ulic zajrzeliśmy też do portu.
Wieczorem, już po zmroku skręciliśmy z głównego szlaku w stronę morza. Dzięki chłopakom na skuterkach, którzy informowali przyjezdnych o wolnych miejscach, dotarliśmy do kempingu.

Za wysokim murem i żelazną bramą był sosnowy lasek, w którym stało już kilka namiotów. Zamiast prysznica był baniak z wodą i rurką, z której kapało na głowę kilkanaście kropli na minutę, ale ponieważ jesteśmy na wakacjach i się nam nie spieszy, długotrwałe kąpiele nie przeszkadzały nam. Na szczęście obok był wąż z bieżącą wodą. Rano Artur wykorzystał swój boczny kufer jako miednicę i zrobił wielkie pranie.
Niektórzy z nas rano zaliczyli pierwszy kontakt z morzem – plaża była 100 m od namiotów.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Dzień 9 i 10
Niedziela, poniedziałek 22, 23 lipca 2012,

Kamping w Koktebel (UA)

W niedzielę rano zbudziło nas narzekanie dziewcząt na brak bieżącej wody. Faktycznie, miejsce nad Cichą Zatoką miało tę jedną wadę. Poza tym była to patelnia bez odrobiny cienia.
Zwinęliśmy więc obozowisko i pojechaliśmy do miasteczka, gdzie miejscowi ludzie pokazali nam niedrogi kamping z wodą, toaletami (typu dziura w ziemi, oczywiście), blisko morza. Postanowiliśmy zostać tu dwa dni.

Plażujemy, kąpiemy się w morzu i degustujemy tutejsze potrawy i napitki. I wszystkim bez wyjątku się podoba!
W niedzielę wieczorem imprezowaliśmy na leżakach na plaży. Marcin poderwał siedzące obok dwie Rosjanki z St. Petersburga. – siostry Aleksandrę i Anastazję. Dziś (w pon.) ma drugą randkę. Trzymamy kciuki, bo dziewczyny urodziwe.
Upał straszny, na słońcu długo wytrzymać się nie da. Kilkoro z nas spiekła się już „na raka” Dziś Olek i Agnieszka wstali wcześnie rano i poszli na plażę zająć kilka leżaków pod parasolem z trzciny. Dzięki temu mogliśmy posiedzieć na plaży dłużej.